Cały czas przewija się szczęście, jego poczucie, miara. I niech się przewija. Próbuję przypomnieć sobie siebie sprzed dwóch lat, roku, analizuję jak to wtedy było. Jak przez tak krótki czas z radosnej, uśmiechniętej, sympatycznej dziewczyny stałam się wrzeszczącą, warczącą, nerwową, smutną, labilną emocjonalnie histeryczką?
Zmęczenie, eksploatacja organizmu, brak wystarczającej ilości snu, witamin, świeżego powietrza, stres i o.
Przestałam biegać, spacerować, jeździć na rowerze, gotować. Zamykałam się w 4 ścianach, robiłam solidny trening, mocno uważałam z dietą, a raczej z ilością pokarmu. Osiągnęłam co chciałam. Ale ta radość gdzieś się ulotniła. I jakby energia opuściła.
Dlatego postanowiłam znów robić to, co się sprawdzało.
Zaczęłam gotować. Przyrządzać potrawy, kolorowe, pachnące, zdrowe i smaczne.
Na początek coś łatwego - caprese.
Zawsze wychodzi. Zawsze smakuje. Zawsze wygląda wyśmienicie. Bazylia z domowego ogródka, pomidory pachnące i soczyste od zaprzyjaźnionego dostawcy warzyw.
A Rafał przygotował dla mnie włoską zapiekaną bułę :) Niby taka prosta, taka zwyczajna... ale jaka smaczna!
W ogóle mój narzeczony jest mistrzem w kuchni, muszę się od niego jeszcze dużo nauczyć. A najlepiej człowiek się uczy poprzez obserwację i doświadczenie. Więc od dzisiaj obiecuję być bardziej aktywna w kuchni :) Czasami pomagałam, ale jednak szczerze mówiąc, gdy już moja lepsza połowa zabierała się za gotowanie, ja starałam się po prostu nie przeszkadzać, wspierać, podpowiadać i nie podjadać :)
Obecnie niemal całkowicie zrezygnował z mięsa i mówi, że czuje się doskonale - ale o tym w weekend :)
Kolejną rzeczą, która sprawiła mi radość była samotna wycieczka rowerowa. Piękne, wiejskie widoki, płynący z nich spokój, harmonia. Bliskość natury. W uszach ulubiona muzyka, we włosach wiatr i robaki :)
16 kilometrów zrobiłam dość szybko, mój miejski rower dał radę.
Mam wrażenie, że bardzo się postarzałam przez te dwa lata. Mam nadzieję, że od lipca moje życie się zmieni :)
W oczach mały smutek widać.. Ale wszystko się ułoży. Będzie dobrze, nie można się poddawać.. Musisz czerpać energie z życia.. Cieszyć się , że jesteś zdrowa, potrafisz to. Powtarzaj to na każdym kroku. Trzymam kciuki.
OdpowiedzUsuń''Zamykałam się w 4 ścianach, robiłam solidny trening, mocno uważałam z dietą, a raczej z ilością pokarmu. Osiągnęłam co chciałam. Ale ta radość gdzieś się ulotniła.''
OdpowiedzUsuńJak to znajomo brzmi... Ale pamiętaj,nie jesteś sama i nie tylko Ty odczuwasz coś takiego,dlatego wiedz że masz na kogo liczyć i są ludzie którzy Ci pomogą,a także trzymają za Ciebie kciuki. Głowa do góry:)
Kochana przeczytaj książkę "siła" :) na pewno pomoże!! :) co do jedzonka to same pyszności :) yummy aż chciałoby się zgrzeszyć i zjeść taki smażony serek <3 omnomnom a na rowerek ide jutro :D
OdpowiedzUsuńGłowa do góry i ciesz się chwilą. Tak jak napisałam setterka, nie jesteś sama. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńPomidory pięknie wyglądają:)
OdpowiedzUsuńjuż kolejny komentarz próbuję dodać. pod poprzednim postem się nie udało jakiś czas temu, mam nadzieję, że dzisiaj się uda.
OdpowiedzUsuńBardzo Cię rozumiem - też mam ostatnio podobne przemyślenia - osiągnęłam ostatnio bardzo dużo - mam stabilną pracę, wspaniałego Męża obok, narzuciłam sobie wyzwanie triathlonowe - najpierw była radość z każdego treningu, potem im lepsza się stawałam rosły ambicje. Na początki czerwca straciłam mój spokój, radość, stabilność. Zmęczenie, nerwy z byle powodu. Mam co chciałam - triathlon coraz bliżej, ja wyglądam coraz lepiej, jest mocniej, szybciej, intensywniej na treningach, ale poza nimi jest źle.
Właśnie w weekend była kumulacja, stwierdziłam, że tak dłużej nie będzie, to nie ja.
Ubrałam w niedzielę rano buty biegowe i wbrew wszystkim planom treningowym zrobiłam to co lubię najbardziej - przebiegłam na luzie, bez presji, pulsometru i interwałów 10km.
Odżyłam i mam nadzieję, że powoli wyjdę na prostą.
pozdrawiam i trzymam kciuki za Ciebie w drodze do szczęścia:)
wszystkie jesteśmy czasem w niżowej formie i masz rację, że ta fizyczna idzie jakoś dziwnie w parze z tą psychiczną, tylko nie wiadomo od czego się zaczyna, najważniejsze to z dołem wziąć się porządnie za bary, trzymaj się :)
OdpowiedzUsuńKama skoro było już bardzo źle, to teraz będzie bardzo dobrze... studia skończone, trochę wolnego czasu.. i oddech pełną piersią.. też na to czekam.. jeszcze kilka dni i skończą się na trochę obowiązki i będę mogła zadbać o siebie.. bo bardzo się zaniedbałam... którą trasą na rower pędzisz? do Opinogóry? Ja ostatnio poszalałam po lesie lekowskim za pawłowem.. super się jeździ.. polecam :))
OdpowiedzUsuńKochana, oby wszystko ułożyło się po Twojej myśli. Życzę Ci tej radości, szczęścia. Ciesz się chwilą i nie zatrać w sobie tego szalonego dzieciaka ;-). Póki mamy w sobie coś z dziecka to jesteśmy zdolni do spontanicznych decyzji i w miarę szalonego życia. Buziaki! :*
OdpowiedzUsuńAleż smakowite caprese!
OdpowiedzUsuńpięknie wyglądasz. nie ma nic lepszego niż czasem po prostu - samotność na rowerze. trzymam za Ciebie kciuki, bo też zauważyłam, jak zmieniam się w kogoś, kim nie jestem. wrzućmy na luz - na zdrowie ;)
OdpowiedzUsuńPo Twojej buzi nie widać postarzenia się , wręcz przeciwnie
OdpowiedzUsuńPomidory i bazylia połączenie rodem z włoskiej kuchni. To może i włoskiego temperamentu wniosą w życie? Powodzenia, po burzy zawsze przychodzi słońce! :D
OdpowiedzUsuńBędzie dobrze, czasami trzeba coś zmienić:) Kontakt z naturą pomaga uspokoić się, przemyśleć pewne sprawy . Też czasami potrzebuje takich kilku chwil sama ze sobą. U mnie sprawdza się długi spacer w lesie z moim psiakiem.
OdpowiedzUsuńNie znoszę pomidorów :D
OdpowiedzUsuńmniam, uwielbiam :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam:)
Sałatka capresse mm.. świeża bazylia, pomidory, balsamico. Ulubiona :)
OdpowiedzUsuń